Dziś chciałam pokazać coś zupełnie innego... Bodaj trzy lata temu dostałam storczyka, z pięknymi, dużymi różowymi kwiatkami w pełnym rozkwicie. Nie minęły trzy miesiące, a wszystkie kwiatki opadły. Nie zraziłam się i postanowiłam zająć się kwiatkiem, by szybko zakwitł na nowo.
Czekałam ponad rok na nowe pączki. Moja radość była naprawdę wielka, bo podobno namówić storczyka do ponownego wypuszczenia kwiatków nie jest wcale tak prosto (no, chyba że ktoś ma do nich rękę - jak moja mama, to wtedy kwitną bezustannie). Po miesiącu po kwiatkach nie było śladu.
Rozpoczęło się kolejne oczekiwanie. Po prawie pół roku mama poradziła mi, że mam storczyka nastraszyć wyrzuceniem. Nastraszyłam, przestałam go podlewać, a on nic.
Zdenerwowałam się ostatecznie i przywiozłam go do "hodowli storczyków" mojej mamy. Stwierdziłam, że jeśli u niej nie zakwitnie, to nic z niego nie będzie.
Pierwsze miesiące w nowym miejscu storczyk spędził obok pięknie kwitnącego kolegi (który zachęca prawie rok innego mojego storczyka do rozkwitu :)). Bez skutku. Uparciuch nie zamierzał wypuścić żadnego pączka.
Moja mama podjęła drastyczną decyzję i późną wiosną storczyk wylądował w ogrodzie. I tu już nie było zmiłuj. Gorąco, zimno, deszcz czy słońce - on stał i uparcie milczał.
Do czasu.
We wakacje ruszyły łodygi... Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast tradycyjnej jednej łodygi pojawiły się trzy (skierowane jak wieże ku górze), a po kilku tygodniach ze storczyka uparciucha zrobiło się drzewko pełne pąków.